Przyjaciółka zamiast książek, w spadku przepisała mi swojego syna. Z dnia na dzień stałam się matką 8-latka

Kiedy przyjaciółka wspominała o zapisaniu mi czegoś w testamencie, spodziewałam się kilku książek czy drobiazgów. Nic nie zapowiadało, że jej ostatnia wola dosłownie wywróci moje życie do góry nogami…

Zanim zdążyłam dobrze przyswoić myśl o spadku, spotkała mnie kolejna niespodzianka. Przy drzwiach stanął prawnik, a obok niego nieśmiały chłopiec o smutnych oczach. Wtedy dopiero zrozumiałam, jak wielka odpowiedzialność spadła na moje barki…

Ostatnia wola przyjaciółki

Kiedy moja przyjaciółka, Basia, opowiadała, że planuje przepisać mi coś w spadku, nie brałam tego na poważnie. Basia kochała swoje książki i często żartowała, że dostanę jej ukochane, rozkładane półki z całą kolekcją kryminałów. Miała niesamowite poczucie humoru, ale choroba, z którą walczyła przez ostatnie miesiące, była śmiertelnie poważna. Dzień jej pogrzebu był pełen łez i wzruszeń, a ja nie spodziewałam się już większych emocji… aż do dnia, kiedy zadzwonił do mnie prawnik.

– Pani Justyno, musimy się spotkać, by omówić ostatnią wolę pani Barbary – powiedział chłodnym tonem. Następnego dnia stawiłam się u notariusza, pewna, że dostanę kilka drobiazgów lub jakieś cenne pamiątki.

Nieoczekiwane spotkanie

Na miejscu czekał na mnie nie tylko prawnik, ale i młody chłopiec – ośmioletni syn Basi, Piotruś. Miał smutne, zmęczone oczy, które od razu wywołały u mnie falę współczucia. Okazało się, że Basia w swojej ostatniej woli wyznaczyła mnie na jego prawną opiekunkę. Zaskoczenie? To mało powiedziane. Czułam, jakby ziemia usunęła mi się spod nóg. Piotruś patrzył na mnie, jakby widział w mojej twarzy odpowiedź na wszystkie pytania świata, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Dlaczego… ja? – zapytałam cicho, próbując zebrać myśli.

Prawnik wyjaśnił, że Basia miała swoje powody. Przez lata samotnie wychowywała syna, a jego biologiczny ojciec od dawna nie brał udziału w jego życiu. Basia chciała dla Piotrusia stabilnego domu i… poczucia bliskości. A ponieważ spędziliśmy tyle lat razem, wiedziała, że Piotruś może na mnie liczyć.

Nowa codzienność i rosnące napięcie

Wkrótce życie przestało być spokojne. Z dnia na dzień musiałam przeorganizować swoje mieszkanie, przyzwyczaić się do szkolnych obowiązków, wywiadówek i rozmów z nauczycielami. Nie wspomnę o emocjach, które kotłowały się w Piotrusiu, a ich efektem były napady gniewu, chwile milczenia i łzy, które wywoływały w nim koszmary.

Największe wyzwanie czekało mnie jednak w szkole Piotrusia. Okazało się, że rodzina ojca chłopca – jego biologicznego ojca – nagle przypomniała sobie o jego istnieniu. Była to rodzina nie tyle odseparowana, co… zainteresowana przejęciem opieki nad chłopcem i jego majątkiem, jaki Basia dla niego zostawiła. Nie chciałam się kłócić, ale czułam się w obowiązku chronić Piotrusia przed tymi ludźmi. W głębi duszy walczyłam z wątpliwościami: może oni mają więcej do zaoferowania? Może chłopiec zasługuje na to, by dorastać z krewnymi?

Prawda o rodzinie ojca

Napięcie między mną a rodziną ojca rosło. Gdy spotkaliśmy się na rozprawie, miałam nadzieję, że sąd rozważy to, co najlepsze dla Piotrusia. Rodzina ojca była elegancko ubrana i stanowcza w swojej argumentacji, ale ich oczekiwania wobec chłopca były bardziej materialne niż emocjonalne. Podczas jednego ze spotkań z prawnikiem zaskoczyli mnie, przedstawiając swoje żądania finansowe – okazało się, że nie chodziło tylko o Piotrusia, ale i o spory majątek, jaki Basia pozostawiła synowi.

Tego samego dnia miałam rozmowę z nauczycielem Piotrusia, który powiedział mi coś, co przyprawiło mnie o dreszcze. Okazało się, że rodzina ze strony ojca miała przeszłość kryminalną – kilka zarzutów za przestępstwa gospodarcze, a jeden z członków rodziny był zamieszany w sprawę o przemoc domową. Wtedy już nie miałam wątpliwości – Piotruś powinien zostać ze mną.

Walka o rodzinę

Sąd ostatecznie uznał, że dobro chłopca leży po mojej stronie, a ja przeszłam przez kolejną falę emocji i obaw. W tamtej chwili poczułam ogromną ulgę i jednocześnie potężną odpowiedzialność. Basia obdarzyła mnie nie tylko zaufaniem, ale i zadaniem, które miało związać mnie z jej synem na zawsze.

Przyjaciółka nie tylko przepisała mi w testamencie swoje książki – oddała mi swoją największą miłość i troskę, którą żywiła do syna. Każdego dnia, kiedy Piotruś kładzie się spać, czuję, że decyzja była słuszna. Basia zostawiła mi swoje serce – w postaci małego chłopca, który potrzebował rodziny.

A Ty? Jak zareagowalibyście, gdyby ktoś tak nagle oddał Wam swoje dziecko? Czy przyjęlibyście je bez wahania? Dajcie znać, co o tym myślicie, w komentarzach na Facebooku!