Miałam dość dokarmiania wygłodniałego sierściucha sąsiadki. Jednak gdy nie przylazł, czułam, że wydarzyło się nieszczęście
Od kilku tygodni uparcie dokarmiałam kota sąsiadki, który wyraźnie obrał sobie mój ogród za drugie miejsce zamieszkania. Wydawało mi się, że nic nie powstrzyma tej futrzastej kulki przed codziennymi wizytami, ale pewnego dnia po prostu przestał przychodzić…
Z początku czułam ulgę, że nie muszę już dzielić obiadu z wygłodniałym sierściuchem. Jednak coś mnie niepokoiło – jego nagła nieobecność była zbyt… dziwna. Gdy odkryłam prawdę, poczułam chłód przeszywający moje serce…
Niekończąca się walka o miskę jedzenia
Ten kot to była prawdziwa zmora. Każdego dnia pojawiał się przed moim domem, miaucząc i ocierając się o moje nogi jakby znał mnie całe życie. „To tylko kot sąsiadki”, myślałam, jednak jego bezczelność nie znała granic. Skąd wiedział, że tu dostanie jedzenie? Jak to się stało, że mój ogród zamienił się w jego stołówkę? Sąsiadka zapewniała mnie, że przecież kot nie jest głodny, że ma swoją miseczkę pełną kociego jedzenia – ale jakoś sierściuch miał inną opinię na ten temat.
Kilka razy postanowiłam, że więcej nie dostanie ode mnie ani kawałka. Gdy jednak miauczał tak przeraźliwie, uległam. Patrzył na mnie swoimi wielkimi, błyszczącymi oczami, i czułam, że po prostu muszę mu coś dać. Sąsiadka wydawała się zadowolona, że ktoś jeszcze dokarmia jej kota, więc moje protesty nie robiły na niej wrażenia.
Zniknięcie, które mnie niepokoiło
Pewnego dnia, po nieprzespanej nocy pełnej kotów szalejących po moich śmieciach, wstałam i z ulgą zauważyłam brak znajomej sierści przy drzwiach. „Nareszcie!”, pomyślałam. W końcu odpocznę od wiecznie głodnego gościa. Czekałam, aż przynajmniej wieczorem się pojawi, ale kot jakby zapadł się pod ziemię. Minął dzień, potem drugi… a sierściuch nie wracał.
Z jednej strony było to dla mnie prawdziwe wybawienie. Mogłam odetchnąć, przestać się martwić, że muszę pilnować swojego obiadu przed jego zachłannymi łapkami. Jednak z każdym dniem ciszy zaczęło mi coś nie grać. Kiedy zobaczyłam sąsiadkę spacerującą wokół naszego bloku i nawołującą kota, zaczęłam się martwić. Może to nie była tylko kwestia braku apetytu? Coś nie dawało mi spokoju, a instynkt podpowiadał, że muszę działać.
Poszukiwania pełne tajemnic
Zdecydowałam, że pomożemy w poszukiwaniach. Całe popołudnie razem z sąsiadką przeczesywałyśmy ogród, zaglądając pod każdy krzak i wołając kota po imieniu. Mijały godziny, ale sierściucha nadal ani śladu. W końcu postanowiłyśmy powiesić ogłoszenia – może ktoś go widział albo przygarnął myśląc, że to bezpański kot? Może ktoś miał informacje o jego losie.
Gdy sąsiadka opowiedziała, że kot ma w zwyczaju chodzić tylko w określone miejsca – do jej domu, mojego ogrodu i jednego schowka w piwnicy – poczułam zimny dreszcz. Przeszukałyśmy piwnicę, odkrywając stare, zapomniane przez wszystkich zakamarki. Aż w końcu, w najciemniejszym kącie…
Tajemnica rozwiązana
Leżał tam, cicho i bez ruchu, skulony za starym kartonem. Nie miauczał, nie poruszał się. Wyglądał na wyczerpanego. Gdy tylko zorientował się, że tam jesteśmy, podniósł głowę i wpatrzył się we mnie, jakby chciał coś powiedzieć. Okazało się, że wdała się infekcja, która osłabiła go do tego stopnia, że nie miał sił wrócić do domu. Od razu zawieźliśmy go do weterynarza.
Czy historia mogła mieć inny finał?
Nie mogłam uwierzyć, że kilka dni wcześniej myślałam o nim jako o uciążliwym „sierściuchu”, a teraz trzymałam kciuki, żeby wyszedł z tej infekcji. Cała sytuacja nauczyła mnie, jak bardzo przywiązujemy się do zwierząt, nawet jeśli czasem są dla nas tylko małym, codziennym kłopotem.