Gdy zamieszkałam z facetem, czar prysł. Garów nie tyka, pralki nie potrafi włączyć, bo mówi, że to babski obowiązek
Wszystko wyglądało idealnie. Zakochałam się w Marku, a on wypełniał każdy dzień niespodziankami, komplementami i zapewnieniami, że nasze życie razem będzie jak z bajki. Ale kiedy zamieszkaliśmy razem, zaczęły pojawiać się pierwsze zgrzyty. Nagle zniknęły wszystkie jego romantyczne gesty, a w ich miejsce pojawiły się… brudne talerze i sterta prania, której nie chciał nawet dotknąć…
Na początku próbowałam dać mu czas, myśląc, że to kwestia przyzwyczajenia się do nowego życia. Ale z każdym dniem było coraz gorzej. Z dnia na dzień odkrywałam, że Marek miał zupełnie inne wyobrażenie o wspólnym życiu, a jego podejście do domowych obowiązków przyprawiało mnie o ból głowy…
Zaczyna się wspólne życie
Kiedy zdecydowałam się zamieszkać z Markiem, byłam przekonana, że to najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Spędzaliśmy razem cudowne chwile, a nasz związek wydawał się idealny. Owszem, każdy związek ma swoje trudne momenty, ale w moich oczach Marek był partnerem marzeń — troskliwy, czuły i gotów na wszystko, by nasza relacja kwitła. Przeprowadzka do jego mieszkania miała być początkiem czegoś wspaniałego. Niestety, szybko zrozumiałam, że prawdziwe życie w duecie nie wygląda tak kolorowo, jak sobie to wyobrażałam.
Pierwsze kilka dni było cudowne. Śniadania do łóżka, długie wieczory spędzane na oglądaniu ulubionych filmów i długie rozmowy. Wszystko wyglądało tak, jak miało. Ale potem coś zaczęło się zmieniać. W kuchni zaczęły pojawiać się niepozmywane naczynia, które Marek ignorował. Na początku myślałam, że to po prostu wynik jego zabiegania. „Każdemu się zdarza” — usprawiedliwiałam go. Ale gdy sterta rosła, zaczęłam zwracać na to uwagę.
Pierwsza kłótnia
– Marek, mógłbyś umyć te talerze? – zapytałam z uśmiechem, próbując załagodzić sytuację.
Marek spojrzał na mnie, jakbym mówiła do niego w obcym języku.
– Ja? Przecież to ty jesteś w domu, a te rzeczy to przecież… no, babski obowiązek – odpowiedział, śmiejąc się, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Wtedy pierwszy raz poczułam, jak złość zaczyna narastać we mnie jak fala. „Babski obowiązek?” Przecież żyjemy w XXI wieku! Ale nie chciałam od razu wybuchać. Zamiast tego, próbowałam delikatnie wyjaśnić, że podział obowiązków to podstawa każdego związku. Niestety, Marek nie widział tego w ten sposób. Dla niego było jasne, że on pracuje, a ja zajmuję się domem. Nawet jeśli oboje mieliśmy pełnoetatowe prace.
Gdzieś zniknął czar…
Nie tylko zmywanie okazało się problemem. Pralka? „Nie mam pojęcia, jak to działa” – usłyszałam, gdy poprosiłam go o pomoc. Wstawienie prania dla Marka było czymś niemożliwym, wręcz kosmicznym. Przecież pranie, gotowanie i sprzątanie to, według niego, typowo kobiece obowiązki.
– Ty się na tym lepiej znasz – powiedział, kiedy wzięłam sprawy w swoje ręce i zaczęłam robić wszystko sama.
Sfrustrowana próbowałam rozmawiać z nim na poważnie, ale każdy dialog kończył się tym samym – lekceważącym wzruszeniem ramion i komentarzem o tym, że nie rozumiem, jakie ciężkie życie ma mężczyzna. Po każdej z takich rozmów czułam się coraz bardziej przygnębiona. Gdzie się podział ten czuły, pełen uwagi Marek, który obiecywał wspólne życie pełne miłości i wsparcia?
To nie tak miało wyglądać!
Z każdym dniem moje rozczarowanie rosło. Marek zaczął zostawiać po sobie dosłownie wszystko – brudne skarpetki, nieumyte kubki, a nawet rozsypane śmieci. Dla niego to było normalne. „Przecież ty to ogarniesz” – rzucał, jakby te słowa miały rozwiązać każdy problem. Każdy mój apel o pomoc kończył się tak samo. Marek stawał się coraz bardziej leniwy, a ja coraz bardziej zmęczona.
Pewnego dnia, po kolejnej kłótni o stertę naczyń, zrozumiałam, że muszę postawić sprawę jasno.
– Albo zaczniemy dzielić się obowiązkami, albo to nie ma sensu – powiedziałam stanowczo.
Marek spojrzał na mnie, jakbym właśnie wypowiedziała największe bluźnierstwo.
– Serio? Chcesz się o to kłócić? Zawsze byłaś taka drobiazgowa?
To był moment, w którym wiedziałam, że dalej nie dam rady. Wspólne życie miało być dla mnie czymś więcej niż ciągłą walką o podstawowe zasady współpracy. W tamtej chwili zrozumiałam, że Marek nigdy nie miał zamiaru się zmienić.
Czas na ostateczną decyzję
Po tygodniach nieustannych sprzeczek postanowiłam odejść. Spakowałam swoje rzeczy i zamknęłam za sobą drzwi. Marek był zaskoczony, ale nie próbował mnie zatrzymać. W tamtej chwili zdałam sobie sprawę, że nie chodziło o to, kto zmywa czy kto robi pranie. Chodziło o szacunek i partnerstwo. A tego u niego nigdy nie było. Czasami warto przejrzeć na oczy wcześniej niż później.