Zaproponowałem pomoc koleżance w remoncie mieszkania, ale nie przewidziałam, że stanę się głównym wykonawcą..
Zawsze byłem typem, który chętnie pomaga innym, więc kiedy moja koleżanka z pracy, Marta, wspomniała o remoncie swojego mieszkania, od razu zaoferowałem pomoc. Ale jak się okazało, nie miałem pojęcia, że moje dobre chęci zostaną wykorzystane…
Zwykła przysługa szybko przerodziła się w coś zupełnie innego. Nie minęło kilka dni, a poczułem, że to ja robię wszystko, a Marta jakby… wyparowała? A to dopiero początek zaskakujących zdarzeń, które miały miejsce. Czy mogłem to przewidzieć…?
Propozycja, która zmieniła wszystko
Marta zawsze była miła. Spotykaliśmy się codziennie w biurze, czasem wpadaliśmy na kawę po pracy. Kiedy wspomniała, że planuje remont swojego mieszkania, od razu zapaliła mi się lampka – przecież znam się na majsterkowaniu. Bez większego namysłu zaproponowałem pomoc.
– Jakbyś potrzebowała kogoś do malowania albo czegoś innego, daj znać – rzuciłem żartobliwie, nie przypuszczając, że potraktuje to całkowicie na serio.
Dwa dni później Marta zadzwoniła. – Zbyszek, może pomógłbyś mi z tym malowaniem? Zawsze mówiłeś, że masz talent do takich rzeczy. Potrzebuję kogoś, kto mi doradzi, a przy okazji… zrobi kilka rzeczy.
Zgodziłem się bez wahania. W końcu to tylko parę godzin malowania, może jakaś półka do przykręcenia. Ale rzeczywistość okazała się inna.
„Główny wykonawca” na pełen etat
Na miejscu okazało się, że Marta ma ogromne plany. W całym mieszkaniu stały kartony z nowymi meblami, a stara kuchnia leżała rozłożona w częściach po kątach. To nie był mały remont – to była totalna rewolucja.
– Wiesz co, Zbyszek, musisz mi pomóc przy skręcaniu tych mebli – powiedziała Marta, jakby to była oczywista rzecz. – I jeszcze ten zlew… coś mi się nie podoba. Mogę na ciebie liczyć?
Już po godzinie poczułem, że wpadłem w pułapkę. Marta wydawała kolejne polecenia, a ja, zamiast malować ściany, stałem z narzędziami w ręku i montowałem kuchnię. Co gorsza, Marta co chwilę znikała – tu trzeba było coś kupić, tam zapomniała o płytkach. A ja? Ja zostałem sam z całym tym bałaganem.
Ciągłe nieobecności Marty i narastająca frustracja
Każdego dnia było to samo. Marta zostawiała mnie z pracą, a kiedy wracała, miałem już na plecach kilka godzin ciężkiej roboty. Kiedy w końcu zacząłem pytać, co się dzieje, unikała odpowiedzi.
– Przepraszam, miałam sprawy na mieście – rzucała, jakby to wszystko było normalne.
Powoli zaczynałem dostrzegać, że nie jestem tu tylko pomocnikiem. Stawałem się „głównym wykonawcą” tego całego przedsięwzięcia. Nikt mnie nie pytał, czy mam czas na swoje sprawy.
Kłótnia, która zmieniła wszystko
W końcu doszło do kłótni. Pewnego dnia, kiedy Marta po raz kolejny zniknęła na kilka godzin, a ja próbowałem samodzielnie zamontować ciężkie szafki kuchenne, coś we mnie pękło.
– Marto, nie zgodziłem się na to, żeby robić tutaj wszystko! – wybuchłem, kiedy wróciła, jakby nigdy nic. – To miał być mały remont, a ja czuję się, jakbym pracował tu na pełen etat!
Marta spojrzała na mnie zaskoczona, a potem, zamiast przeprosić, zaczęła mówić coś, co kompletnie mnie zszokowało.
– Ale przecież wiedziałeś, że potrzebuję kogoś, kto to ogarnie. Przecież nie mam nikogo innego. Myślałam, że się rozumiemy…
Zrozumiałem, że dla niej to było oczywiste. Uważała, że skoro zaproponowałem pomoc, to będę teraz odpowiedzialny za całość, a ona tylko pojawi się na końcu, żeby podziwiać efekt.
Jak się skończyła ta historia?
Postanowiłem odejść od tego projektu, mimo że czułem się oszukany. Na koniec Marta jeszcze próbowała się usprawiedliwiać, mówiąc, że przecież „nikt inny nie mógłby tego zrobić lepiej”. Ale ja wiedziałem swoje – to nie była przysługa, to było wyzyskiwanie.
Po kilku tygodniach dowiedziałem się, że Marta zatrudniła profesjonalną ekipę remontową. Co ciekawe, remont, który miał trwać kilka dni, przeciągnął się na miesiące, a mieszkanie wciąż nie było gotowe. Zastanawiałem się, czy Marta naprawdę miała taki plan od samego początku…