Przez 15 lat męczyłam się z córką, dla niej zrezygnowałam z miłości. Koniec tego dobrego, niech teraz tatuś się wykaże

Wszystko oddałam dla córki. Porzuciłam miłość, własne życie, a nawet możliwość ułożenia sobie przyszłości z kimś, kto mnie kochał. Byłam samotna, ale wierzyłam, że daję jej to, co najlepsze… Jednak moje poświęcenie wcale jej nie wystarczyło. Kiedy córka wyjechała na ferie do ojca, zaczęły się telefony i obwinianie mnie za każdy drobiazg…

Przez lata starałam się być nie tylko matką, ale też i ojcem, mimo że „tatuś” był na miejscu i mógł okazać trochę więcej zaangażowania. Kiedy córka wróciła po feriach, patrzyła na mnie innymi oczami. A to, co usłyszałam, kompletnie mnie zaskoczyło…

Przez lata oddawałam wszystko córce

Byłam młoda i zakochana, kiedy zaszłam w ciążę. Dziś wiem, że ówczesny partner nie miał na tyle dojrzałości, by stać się prawdziwym ojcem. Gdy urodziła się nasza córka, opiekowałam się nią sama – on wpadał, kiedy miał na to czas i ochotę. Przez lata znosiłam jego obietnice i przyrzeczenia, że w końcu się ustatkuje, że bardziej zaangażuje się w wychowanie. Zawsze kończyło się tylko na słowach.

Miałam okazję ułożyć sobie życie na nowo, poznałam mężczyznę, który pokochał mnie taką, jaka jestem, i akceptował córkę jak własne dziecko. Ale córka nie chciała go zaakceptować, a „tatuś” stanął na wysokości zadania – obiecał, że będzie się nią więcej zajmował, jeżeli nie wprowadzę do naszego życia „obcych ludzi”. Uwierzyłam mu i zrezygnowałam z szansy na szczęście. Sama nie wiem, czego oczekiwałam. Może liczyłam na to, że naprawdę się zmieni, że w końcu pokocha nas tak, jak powinien?

Nie dość, że sama, to jeszcze winna

Kiedy córka dorastała, coraz częściej miałam wrażenie, że wyładowuje na mnie swoją złość. Każdy drobiazg, każde „nie” kończyło się krzykiem i pretensjami. Wszystko jej się należało – markowe ciuchy, drogie wycieczki, kursy i lekcje, na które ledwo mogłam sobie pozwolić. Nigdy nie usłyszałam „dziękuję”. Dla niej moje starania były oczywiste, a każda odmowa traktowana była jak osobista zniewaga. Często wytykała mi, że nie mamy tyle pieniędzy co inni, że przez to jej życie jest trudniejsze, a ja jestem winna, bo „wybrałam ją zamiast lepszego życia”.

Wielokrotnie starałam się rozmawiać z jej ojcem, by chociaż spróbował pomóc mi wychować córkę. Zawsze obiecywał, że to zrobi, że porozmawia z nią, ale na obietnicach się kończyło. Podtrzymywał jej roszczeniową postawę, zgrywając dobrego tatę, który „wszystko rozumie” i pozwala na więcej.

Moment przełomowy – telefon z pretensjami

Pewnego dnia córka pojechała na ferie do ojca. Z jednej strony odczułam ulgę – w końcu miałam chwilę spokoju. Jednak ta „sielanka” nie trwała długo. Po kilku dniach zaczęły się telefony od jej ojca. Okazało się, że córka ma swoje zachcianki, a on nie zamierza ich spełniać, narzekając, że „wychowałam ją na roszczeniową”. Gdybym mogła, śmiałabym się z ironią. To on zachęcał ją do takiego podejścia, a teraz, kiedy spotkał się z jej prawdziwym obliczem, nagle się wycofuje?

Mówił, że „to wszystko moja wina, bo przecież ja ją wychowałam, więc teraz muszę ją naprawić”. Poczułam, jak we mnie wrze. Przez lata dawałam z siebie wszystko, rezygnując z własnego życia, podczas gdy on mógł być zabawnym, wyrozumiałym tatą. Teraz, kiedy już nie mogłam znieść tej sytuacji, postanowiłam, że coś musi się zmienić.

Czas na zmiany – niech ojciec się wykaże!

Po powrocie córki do domu znowu zaczęły się awantury. Czułam, że sytuacja wymyka się spod kontroli. Niezależnie od tego, jak bardzo starałam się wytłumaczyć jej, że każdy ma jakieś obowiązki, i że ja robię dla niej, co mogę, nie chciała tego słuchać. Kiedy zapytałam, dlaczego tak się zachowuje, odpowiedziała, że „u taty nie musi się przejmować, bo tam jest prawdziwy dom, a nie skromne mieszkanie, jakie mam ja”. Była wściekła, że znowu każę jej przestrzegać zasad. W tamtej chwili wszystko we mnie pękło.

Zrobiłam coś, czego nie planowałam. Zamiast tłumaczyć, zamiast uspokajać, po prostu powiedziałam: „Chcesz mieszkać z tatą? W porządku. Pakuj się i niech on pokaże, jak powinno się wychowywać nastolatkę. Może teraz zrozumie, co oznacza być rodzicem przez całą dobę”.

Prawda wyszła na jaw

Córka była w szoku, ale nie odpuściłam. Dałam jej czas na spakowanie się, po czym zawiozłam ją do ojca. Nie wiedziała, że zrobię to tak szybko i bez oporów. On też nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Próbował tłumaczyć, że przecież tak naprawdę nie miał na myśli, że córka powinna tam zamieszkać, ale tylko na chwilę, na weekend. Jednak byłam zdecydowana – skoro przez lata byłam winna jego zdaniem za jej „roszczeniowość”, teraz niech on z nią się zmierzy.

Po kilku tygodniach zaczęły się telefony, tym razem od córki. W końcu do niej dotarło, że życie z tatą wcale nie jest tak idealne. Ojciec, choć miał więcej pieniędzy, nie poświęcał jej tyle czasu i uwagi. Często wracał późno i oczekiwał, że sama sobie poradzi.

Gdy usłyszałam w słuchawce jej łamiący się głos, wiedziałam, że w końcu zrozumiała, ile dla niej zrobiłam. Czy wróci do mnie na dobre? Czas pokaże.

Jak Wy byście postąpili w tej sytuacji? Czy uważacie, że decyzja była słuszna? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku!